Nasza pierwsza wyprawa na Karaiby w listopadzie 2019 była przygodą, o jakiej wcześniej nawet nie marzyliśmy. Żeglowanie ogromnym, luksusowym katamaranem po ciepłych turkusowych wodach Grenadyn, połączone z kitesurfingiem, zwiedzaniem i niesamowitym kontaktem z naturą, na stałe wchodzi do naszego kalendarza wyjazdowego. Jeśli chcesz poznać historię naszej dziewiczej wyprawy, zapraszamy Cię do lektury tego artykułu – może i Ciebie ogarnie czar tych miejsc i zechcesz do nas dołączyć?

 

“no filter”… no, może tylko w kremie, na twarzy :)

 

Cała wyprawa zaczęła się na francuskiej Martynice, dokąd dolecieliśmy przez Paryż. W porcie Le Marin zaokrętowaliśmy się na katamaran klasy Lagoon 450 – nowiutką, przestronną i luksusową jednostkę, która od tego momentu i przez kolejne 2 tygodnie, stała się naszym pływającym domem. Na miejsce, do Martyniki, dotarliśmy wieczorem, więc pierwszą noc spędziliśmy w Marinie, która ugościła nas koncertem na żywo i prawdziwą karaibską imprezą pożegnalną przed nadchodzącym rejsem – karaibskie mariny to zdecydowanie inna bajka od tego, co znamy z Europy!

 

Cała ekipa zwarta i gotowa do akcji!

 

Rano cała 12 osobowa załoga rozpoczęła dzień od pierwszego przeszkolenia żeglarskiego. Kapitan Radosław (zwany raczej Radziem :)), uczył nas o zasadach panujących na jachcie, procedurach wchodzenia i wychodzenia z portu, podchodzenia do kei lub kotwicowania, a także podstawowych węzłów i buchtowania lin. Dużo użytecznej i ekscytującej wiedzy, z której korzystaliśmy i utrwalaliśmy przez cały nadchodzący rejs. Załoga została również podzielona na wachty, czyli 3 osobowe grupki, które od tej pory wspólnie wykonywały poszczególne zadania. Podczas gdy jedna wachta przygotowywała śniadanie, druga i trzecia oporządzały jacht do opuszczenia portu. Kiedy planowaliśmy postój, jedna mogła odpowiadać za obsługę kotwicy i lin u dziobu katamaranu, a druga przygotowywała odbijacze i zabezpieczała rufę. Mimo, że zadań było sporo, to dzięki licznej załodze nie były w żaden sposób obciążające, a wręcz wprowadzały żeglarską atmosferę i ducha współpracy. Żeglowanie po Karaibach jest przygodą samą w sobie!

 

Arek po 10 minutach szkolenia był już gotowy chwycić za ster, ku uciesze fanek :)

 

Po zrobieniu zapasów prowiantu, wody (i innych napoi chłodzących:)) oraz odprawieniu się ruszyliśmy w dwutygodniowy rejs. Płynęliśmy na dwa, 12 osobowe katamarany, więc razem tworzyliśmy całkiem sporą, 24 osobową bandę. W zasadzie od razu po opuszczeniu portu, przed dziobem zobaczyliśmy grupą delfinów wyskakujących z wody! Załoga drugiego katamaranu miała nie mniej szczęścia i po 10 minutach rejsu złowili swoją pierwszą, gruuuubę rybę! Ciepła, krystalicznie czysta i niemożliwie niebieska woda, aż prosiła się, żeby dać o niej nura – żar lał się z nieba i niczym innym od rana nie myśleliśmy. To ciekawe doświadczenie pływać w otwartym oceanie, mając świadomość, że dno jest… 4000m pod nami! Woda była idealna i kapitan musiał na siłę wyciągać załogantów na pokład.

 

 

Mimo bardzo dobrych statystyk wiatrowych na listopad, przez pierwszych kilka dni wiało za słabo na kajta, ale idealnie do żeglowania – postanowiliśmy skorzystać z tej sytuacji i eksplorować różne karaibskie wyspy. Mieliśmy aż 2 tygodnie, więc nigdzie nam się nie śpieszyło. Grenadyny skrywają ciche zatoczki, wodospady, źródła termalne wypływające z wulkanu i mnóstwo pięknych, dziewiczych plaż. Dzięki lekkiej bryzie na oceanie nie było dużej fali, co sprzyjało snorkellowaniu i przyjemnemu podróżowaniu od wyspy do wyspy (w 20-30kt sytuacja na otwartym oceanie jest zdecydowanie bardziej dynamiczna:). Wyprawa na Karaiby to w końcu nie tylko przygoda kajtowa, ale również jachtowa i eksploracyjna! Przez pierwsze parę dni byliśmy więc karaibskimi piratami, Arghhh!!

 

 

Nasze dotarcie do Union Island idealnie zgrało się z powrotem wiatru. Zakotwiczyliśmy naszym katamaranem na samym spocie, w zatoce nazywanej Fregatta. Przepięknej malowniczej miejscówce, z błękitną płaską wodą. Koło naszego jachtu pojawiły się pierwsze żółwie morskie, a wiatr stopniowo przyspieszał. Ostatecznie osiągnął idealną treningową moc, pozwalając na pływanie na 10-14m latawcach. Zaczęliśmy pływanie i szkolenie!

 

Poranny “tłok” na Fregattcie :)

Flat absolutny!

 

Fregatta to duża zatoka z offshorowym wiatrem i głęboką wodą. Na pewno jest to spot wymagający samodzielności na wodzie, umiejętności odzyskiwania deski i startowania latawca bez gruntu pod nogami. Warunki wiatrowe są fenomenalne! Wieje równo, a woda jest absolutnie płaska. Dzięki bliskości do kotwicowiska, w zasadzie pływa się cały dzień, od rana do wieczora, jedynie z krótką przerwą na obiad. Nad bezpieczeństwem kajciarzy czuwają motorówki, służące jako rescue, w razie jakby kogoś wywiało!

 

Sam El Patron czuwał na rescue!

Po takiej sesyjce banan na twarzy masz jak w banku!

 

Naszym kolejnym spotem była zatoczka na wprost szkółki Jeremiego Troneta na Union Island. Tu ponownie, woda jest zupełnie płaska i jest też sporo płycej, więc w części zatoki jest grunt. Do dyspozycji jest wygodna plaża do startowania, kompresor i rescue ze szkółki JT Pro Center. Magia tego miejsca polega na tym, że na środku spotu jest… maleńka wysepka z kameralnym barem :) Masz ochotę zwilżyć gardło w trakcie sesji? Nie ma problemu – parkujesz latawiec na słupku i odpoczywasz po palmą oglądając jak reszta ekipy lata!

 

“To miejsce to jakiś kosmos. Chyba najbardziej bajeczny spot na jakim pływałem”
zwierzył się Dorian, właściciel SurfPoint, zaledwie po jednej pinacoladzie :)…

Chłopaki zrobili sobie przerwę na małe co nieco :)

Dzień pływania na Union, dla chętnych, kończy się półgodzinną spływką na Mopion, czyli malutką, bezludną wysepkę na środku Oceanu. Reszta ekipy dociera tam katamaranem, asekurującym spływających. Tam, dzień kończy się sesyjką o zachodzie słońca. Miejsce powala swoim urokiem i nie ma bardziej klimatycznych spotów na Świecie!

 

Spływka z Happy Island na Mopion

U celu. Najmniejsza i najbardziej kameralna wyspa kitesurfingowa świata :)

 

Następnie udaliśmy się na archipelag Tobago Cays. Jeśli klimat poprzednich miejsc był absolutnie czarujący, to na Tobago znaleźliśmy się jakby na innej planecie. Maleńkie i niezamieszkałe wysepki, rozsiane na najczystszym i najbardziej błękitnym oceanie, w którym roi się od ogromnych żółwi szylkretowych. Cały akwen jest chronionym sanktuarium tego zagrożonego gatunku! Kajty można lądować i startować tylko na jednej bezludnej plaży, z racji ochrony obszarów rozrodczych żółwi. Kajtując między wesepkami Tobago, w zasadzie co kilka minut widać w niesamowicie przezroczystej wodzie jedno z tych przyjaznych morski stworzeń. Jest to też idealne miejsce na snorkelling i przyjrzenie się im z bliska!

 

Tobago cays to abolutny raj dla kitesurferów

 

Tobago Cays to również świetne miejsce do pieszych eksploracji. Pagórkowate, bezludne wysepki roją się od pięknych, dużych waranów i kolorowych ptaków. Karaibski klimat aż czuć w powietrzu. To właśnie tam kręcono sceny z Piratów z Karaibów, gdzie Jack Sparrow wędrował po dzikich plażach ze swoją ulubioną buteleczką rumu za pazuchą. Dlaczego by nie pójść w jego ślady :)? Na Tobago Cays zabierzemy Cię wieczorem na najlepszą kolacją wyjazdu – do klimatycznej knajpki (w karaibskich realiach to lampki na palmach, grill i stoły na plaży:)), gdzie przy świetle świeczek i gwiazd skosztujesz najlepszego i najświeższego, grillowanego homara w swoim życiu!

 

 

Po dwóch tygodniach eksploracji, zwiedzania, kajtowania i stałego kontaktu z naturą, przyszedł czas na żeglugę w drogę powrotną. Ciężko było nam zostawić za sobą te wszystkie cudowne miejsca i obiecaliśmy sobie, że wrócimy tam niebawem. Do czego i Ciebie, serdecznie zachęcamy! Popłyń z nami w kolejny rejs po tych czarujących wyspach, a zobaczysz na własne oczy wszystkie te cuda, o których opowiadamy. Ta wyprawa wyjdzie na przeciw wymaganiom i tych początkujących, i tych najbardziej wymagających koneserów morskich przygód!

 

Zobacz więcej zdjęć z tej wyprawy poniżej :)